„Ten niezwykły wiek XIX… w hodowli róż!!! – czyli naszej opowieści o szczególnej odmianie róży część IV ?”

La France w sztuce i w literaturze

Róża ‚La France’ cieszyła się dużym uznaniem w XIX w.  Świadczą o tym liczne ilustracje czy ryciny, jakie pojawiały się w wielu magazynach ogrodniczych w tym czasie. Odmiana ta była ukazywana na obrazach, a nawet na znaczkach pocztowych. Wielki amerykański akwarelista  Paul de Longpre przedstawił ją np. w dwóch różnych ujęciach.

 

Nie tylko malarze zachwycali się pięknem tej róży. W bajeczny sposób różę opisała Helena Mniszkówna w swojej powieści pt. „Trędowata” (Kraków 1928):

„Do salonu w Ruczajewie wpadł złoty, powłóczysty promień słońca, obiegł ściany kryte białą tapetą, pogładził orzechowe meble, zajaśniał na ciemno ponsowym pluszu i długą smugą rozłożył się oświecając froterowaną posadzkę. Błyskał dokoła iskierkami swych gwiaździstych oczu, jakby zmęczony lub znudzony. Nagle złotolity promień ożywił się: ujrzał coś nowego — coś, co go wprowadziło w podziw.

Były to kwiaty. Mnóstwo kwiatów — w doniczkach, w plecionych koszach, w wazonach z wodą. Stały na stole, na półkach, na konsolach od luster, nawet na podłodze tworzyły malowniczą kępkę. Promień, zachwycony niezwykłym widokiem w tem miejscu, oczarowany, wśliznął się w kwiaty i rozpoczął badanie.

Zajrzał w korony róż i szeptał do nich, zapytując, skąd się tu wzięty, takie pyszne, w tym skromnym dworze wiejskim, jak się tu dostały przez śniegi i zawieje i dlaczego je tu przywieziono. Szeptał to samo dumnie wzniesionym głowom tulipanów i arystokratycznym storczykom, całując je zlekka. Ale całusy słońca są czarowne, omaszczają złotem. Kwiaty wyglądały jak w aureoli, ożywiły się, błysnęły barwą. Pierwsze konwalje niewiniątka zadrżały perłowemi główkami i, tuląc się do słońca, zaczęły opowiadać swe dzieje. Za niemi poszły białe i liljowe bzy, chyląc kiście poważnie, lecz wesoło. Już zaczęły szemrać do słońca fijołki skromne a wdzięczne, wysuwając swe aksamitne łebki z obsłon szmaragdowych listków. I dumni ich bracia alpejscy o świetnych barwach i wytwornych kształtach — i śliczne hjacenty o kolorach tęczy zachrzęściły suchym jedwabnym szelestem.

Raźniej strzeliły w górę secesyjne irysy, żółte, lila i ciemne nakrapiane. Zadygotały rozkosznie białe delikatne piórka różnobarwnych gwoździków, wionęły drobniutkie listeczki ozdobnej pierzastej paprotki. Zabłysły białe narcyzy. Wówczas przemówili monarchowie tej poddańczej rzeszy, pachnącej i rozgwarzonej, w pierwszym rzędzie pyszne króloweróże, nęcące barwami i bogactwem kształtów; więc: wspaniała „Mar‘chal Niel“ w złoto-żółtych aksamitach, wdzięczna „La France“ w różowych jedwabiach i wytwornisia „Tebried“ w ślicznych tunikach barwy herbacianej. Była tam i „Pani Druzki“ w śnieżno-białej atłasowej sukni, „Księżna Liberty“ w karmazynach i strojna w aksamitne purpury królowa-piękność z haremu sułtana Marokko. Były też królowe w świetniejszych i skromniejszych szatach, różnych barw i odcieni, począwszy od białych jak śnieg atłasów, skończywszy na czarnych aksamitach. Niektóre z nich błyszczały w słońcu klejnotami rosy, pozostałej od niedawnego skropienia. Wszystkie szeptały do słońca. Za monarchinjami ruszyli z galanterją dumni w swej chwale królewicze-storczyki z prześwietnej dynastji „Orchis Purpurea“, strojni w koronacyjne płaszcze i z ostrogami. Zwykle mało popularni, rozgwarzyli się w słońcu, zachęceni przykładem dam, a może tylko obfitością złotych promieni. Storczyki są wybrednisie i potentaci, wrażliwi na złoto i ciepło.

Za sobą wiedli monarchowie cały orszak dworu. Szedł najpierw szereg paziów — różnokolorowych tulipanów, papuziastych, niezmiernie butnych. Z godnością postępował dostojny dygnitarjat kaktusów, mirtów w gładkich zielonych uniformach i pachnących laków. Z drugiej strony garnęły się do słońca smukłe królewne i księżniczki krwi — białe lilje w powłóczystych szatach, pachnące, — dziewicze, śliczne. Za niemi damy dworu: kuliste azaleje w wazonach, całe pokryte kwiatami, od przeczystej bieli do ciemnej purpury i wyniosłe białe Calle, dumnie wznoszące w górę swe lejkowe djademy.”

„Stefcia poszła w stronę zamku. Całe towarzystwo znajdowało się w parku, ale ona chciała pozostać samą. Idąc pomiędzy krzewami róż, wchłaniała śliczny zapach, z rozkoszą zatapiając głowę w masie aksamitnych kwiatów. Czuła się upojoną barwami i wonią.”

„W białej sukni z pękiem żółtych róż w ręku tworzyła bardzo ładną plamę na ciemnej materji. Rozejrzała się po kwiatach. Wyjęła z wazonu świeżą, zaledwie rozkwitłą różę „Marechal Niel“ i przypięta sobie do włosów.”

„Całe towarzystwo rozbawione tennisem, poszło w stronę doliny róż, skąd szły upajające zapachy i śliczny widok uderzał oczy. Wejście do doliny zamykała gotycka brama z żelaznej rzeźbionej kraty, opleciona różami. Taka sama krata, opięta różami, otaczała całą dolinę. Każde przęsło zakończały rzeźbione wazy pełne róż, w ten sposób rosnących. W dolinie były altany, tunele, piramidy pnących sztamowych róż, które w festonach spływały powodzią kwiatów. Na trawnikach stały olbrzymie plecione kosze z białego drutu, napełnione różami, całe gaje, zacisza i gąszcze. Wśród nich bielały posągi bóstw mitologicznych, wazony alabastrowe i z marmuru na wysokich słupach. Kaskady róż spływały w marmurowe baseny, wśród tej grzywy kwiatów biły cienkie strumienie wodotrysków. Gdzieniegdzie świeciły białe żelazne ławeczki wyginane w tył i takie same fotele; w jednej kępie róż stały dwa małe foteliki z różowego marmuru, jak bombonierki. Karłowate niskopienne róże zdobiły obie strony uliczek, tworząc dywany, wiły się w basenie na trawnikach i oplatały posągi. Wszędzie róże i róże, jak wonny pachnący ocean. Dolina miała urok cudownego snu. Chciało się tarzać w różach.

— Bajeczne! bajeczne! — mówił zdumiony baron Weyher, nie wierząc własnym oczom.

Panowie rzucali na panie różami, rozpoczęło się małe corso.”